Po wielu latach medytacji Budda zrozumiał, że umysł w swej esencji pozostaje otwarty jak przestrzeń i pełen radości.

Doświadczył tego, że nie jest on rzeczą – nie ma koloru, smaku, zapachu, formy ani ciężaru. Jednocześnie istnieje, ponieważ wszystko się w nim pojawia – myśli i uczucia wewnątrz, a na zewnątrz – sytuacje i światy.

To nie żaden dogmat. To jedynie pewien pogląd, który można odrzucić jako zbyt abstrakcyjny albo uznać za logiczny i sprawdzić we własnym życiu. W pierwszym przypadku jednak wszelkie trudności pozostają realne i dotkliwe, w drugim zaś postrzegamy je coraz mniej osobiście – pozwalamy im po prostu się wydarzać.

Poczucie oddzielenia pomiędzy nami a innymi ludźmi i światem traci wówczas rację bytu. Przestajemy być uwikłani w gniew, zazdrość, dumę i inne przeszkadzające emocje. Umysł zaczyna przejawiać swoje naturalne właściwości: nieustraszoność, radość i współczucie.

Każda sytuacja w życiu staje się pełna znaczenia – możemy skutecznie i w rozluźnieniu działać dla pożytku innych i własnego. Wreszcie – w momencie śmierci – zamiast trafić prosto na cmentarz,
zobaczymy, że oto coś, co jakiś czas temu wyłoniło się z przestrzeni,
teraz do tej przestrzeni powraca.

Do przestrzeni, którą jesteśmy.